Shaggy pobiegł za Tęczowy Most (*)

00:48


Jest mi nadal ciężko o tym pisać, ale Shagguś 31 sierpnia 2021 roku, nad ranem, odszedł za Tęczowy Most... Miał 6,5 roku ❤️🕊️

Może od początku, dobrze? 

Pogorszenie w sierpniu

Na początku sierpnia, pierwszy raz od stycznia mieliśmy pogorszenie jego stanu. Dostał biegunki, duszności były jeszcze większe niż na codzień. Tamtego dnia trafiliśmy na ,,panią doktor", która całkiem podłamała mnie psychicznie, dając do zrozumienia, że co ma poradzić i najlepszym wyjściem byłaby eutanazja widząc pierwszy raz go na oczy, czytając od niechcenia ostatnią kartę z wizyty. Wiecie... Ja wiedziałam, że w każdej chwili muszę być na to gotowa, ale to jakim tonem to było powiedziane, jak czułam się potraktowana... Mówię to jako osoba wrażliwa, zwłaszcza w tak delikatnej sprawie jaką jest prawdopodobny nowotwór płuc mojego zwierzątka i to nagłe pogorszenie, które było identyczne jak w styczniu, po prostu w tym zawodzenie empatia nie powinna być niczym dziwnym :(

Badanie RTG to była katorga. Nie dość, że się słowem pani nie odezwała, że potrzyma go a ja sobie ubiorę tą ,,płachtę", to jak już go wzięła to patrzyła się jakbym nie wiem kim tam była i po co. Kazała mi samej go trzymać do badania z czym się pierwszy raz w życiu spotkałam, więc nie potrafiłam go po prostu utrzymać tak żeby się nie ruszał, a wiem że pozycja na plecach zwłaszcza dla świnki z dusznościami jest bardzo niebezpieczna. Do badania, owszem, trzeba, ale kiedy ja nie mam wprawy i mogłam mu niechcący nawet coś zrobić? Tym sposobem opłaciłam 2 zdjęcia, bo raz się ruszył i gdyby tak było dalej to bym płaciła kolejne, a zwierzę przeżywałoby jeszcze większy stres. Tyle stresu, wręcz ryczeć mi się chciało, aby tylko dowiedzieć się że JEST CIEŃ W PŁUCACH, PRAWDOPODOBNIE JAKIŚ GUZ. O czym wiemy od stycznia. Nie chciało się nawet przejrzeć poprzednich zdjęć, porównać. Dla jasności, nie raz zdarzyło nam się być u innego lekarza od zwierząt egzotycznych na kontroli, ciężko o terminy czasami, ale no wiecie. Żadna wizyta, a było ich dużo, tak nie wyglądała...

Pominę już tę połowę historii, bo to naprawdę już nie ma znaczenia. Wiem, do kogo nie będę miała zamiaru kiedyś zwracać się po pomoc widocznie, co jest straszne z samego tego faktu.

Tydzień przed odejściem Shaggusia przyjechałam znowu. Do naszego dobrego doktora, bo miał termin i wiecie, chciałam w końcu się czegoś konkretnego dowiedzieć. Shaggy w tym czasie poczuł się (niby) o wiele lepiej. Okazało się, że przytył, to był pierwszy skok wagi w ciągu leczenia. W morfologii bodajże minimalnie coś się poprawiło. Opisałam jakie miał aktualnie samopoczucie, naprawdę szczerze się cieszyliśmy, że jest z nim lepiej. Był aktywny, miał apetyt, bobki się poprawiły. A! Co do biegunki wtedy, zostało tylko zapisane w karcie, że ją ma i do widzenia. Spoko, sama sobie poradziłam.

Wracając, pan doktor zabrał jeszcze Luckusia na przegląd, a ja zostałam sama z Shaggym wtedy. Wiecie co on robił? Pełen energii ciągle wychodził mi z transportera. Miał rewelacyjny humor, z czego byliśmy dumni. Stwierdziliśmy, że ta dawka sterydu musi mu służyć. Po czasie zrozumiałam, że on chciał się prawdopodobnie pożegnać z doktorem... 

Ja wiem z doświadczenia po Wallym, że jeśli świnka jest ciężko chora i nagle ma super humor, energię nieprawdopodobną, to nie jest powód do szczęścia tylko znak, że zaczyna schodzić na inną drogę. Drogę, której nasze ludzkie oczy nie są w stanie dostrzec. 


Czas po wizycie

Wróciliśmy do domu, a ja przez ten cały tydzień widziałam coś dziwnego w jego oczach. Były inne, po prostu inne. Aż przyszedł dzień, gdy zaczął cichutko piszczeć przy oddechu. Zapłakana przyszłam z nim do mamy i powiedziałam, że on chyba już bardzo cierpi. Wiecie ile on musiał ukrywać ból? Świnki są w tym mistrzowskie. Niestety.

Pamiętam tylko, że (chyba) na drugi dzień było lepiej. Minęło sporo czasu, więc przepraszam jeśli coś przekręcę lekko. Zaczął jeść sam, ale bardzo, bardzo powolutku. Małe gryzki. Jak na to patrzyłam, czułam coś strasznie dziwnego. Tego się nie da opisać, ale czułam i widziałam to, co ma się stać. Zaczął się też ruszać, tzn. przeszedł z jednego miejsca do sianka. Jadł je!!! Jadł powolutku też warzywa, dawał się dokarmiać i brać leki. Minęła noc na wstawaniu i sprawdzaniu co z nim. Na ciągłym dokarmianiu. 

Nad ranem usłyszałam znowu to piszczenie. Odwracał się ciągle do ściany. Wzięłam go na łóżko, owinęłam kocykiem, bo był cały czas zimny. Łapki miał lodowate od jakiegoś czasu, co było prawdopodobnie oznaką bólu albo skutkiem niedotlenienia itd. Nie chciał karmy ani leków, nie próbował nawet już tego połykać.

Miałam się ubierać i jechać na ostry dyżur, ale... To była chwila. Położył się na boczku, tak jak zawsze kładł się do snu. Wziął bardzo głęboki wdech, najgłębszy w ciągu tych miesięcy... I zasnął. To była malutka chwila. Zasnął w kocyku, w domu gdzie przez 4 lata był kochany, przy moim boku. Wiecie co poczułam? Ulgę. Ogromną jak nigdy przedtem ulgę. 

Błagałam go w myślach, żeby sam zdecydował jeśli poczuje, że to już ten moment. Bałam się, że zrobię to za szybko. Widziałam w nim wolę życia do ostatnich chwil, a może do tamtego dnia. Ból, pustka, tęsknota... To nagromadziło się po czasie. Najpierw była ulga, że nie cierpi i jest w lepszym świecie. Jest zaopiekowany dożywotnio.

Jest nad morzem, to mogę wam przekazać ❤️ Spotkał się już z Wallym. Odwiedzili mnie bardzo szybko we śnie. Chcieli dać znać, że dotarł na miejsce, a nadmorski wiatr powiewa ich futerka. Są zdrowi. Młodzi. I znów razem.

Dziękuję tym, którzy są tutaj bez znaczenia kiedy cokolwiek wrzucę. Dziękuję za dobre myśli, jeśli takowe są. Dziękuję Shaggusiu za wszystko. To taki mały hołd dla Ciebie słoneczko, jestem ogromnie z ciebie dumna ❤️ Nigdy nie widziałam tak silnego, walecznego zwierzaka...

Opiekujecie się nawzajem i czekajcie na mnie. Tym czasem pod nasz dach wzięłam nowego adopciaka, bo wiem, że Shaggy właśnie by tego chciał. Wiem, że właśnie pod jego postacią on wrócił. Musiałam to zrobić też dla Luckyego. On naprawdę ogromnie przeżył stratę... Nigdy nie widziałam go w takim stanie, smutnego, skrytego :(

Ale adopciaka przedstawię wam innym razem, zmykam choć łzy mnie zalewają i nie wyobrażam sobie teraz zasnąć. Ale musiałam po tylu miesiącach to opisać... To było mi (nam) potrzebne. Po stracie tak jest, że obwiniamy siebie i cały świat. Myślimy co można było zrobić inaczej, co można było w ogóle jeszcze zrobić, choć prawda jest taka że dawaliśmy z siebie wszystko. Naprawdę.

Trzymajcie się kochani! K.

You Might Also Like

3 komentarze

  1. Bardzo mi przykro. 😥 Po cichu podglądam Was od lat, byłam jeszcze, gdy Wally był Twoim jedynym syneczkiem i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że twoje prosiaczki mają i zawsze miały życie jak z marzeń. ❤ Zarówno Shaggy, jak i Wally przeżyli cudowne lata. Tak jak napisałaś, teraz żyją razem, są szczęśliwi, zdrowi, młodzi… Pewnie zapoznali się już z moimi Dziewczynkami i razem skubią sobie trawkę. ❤
    Jestem całym sercem z Tobą, z Lucky'im i z nowym Świniaczkiem! 💕

    Życzę Wam cudownego Nowego Roku!
    Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, to jest naprawdę kawał czasu... ❤️ Dziękuję za te słowa, bardzo dużo dla mnie znaczą. Trzymaj się kochana!

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz!